No bo niby jak można brać na poważnie książkę o Iranie, w której okładkowy turysta leży sobie na ławeczce w zakazanych przez prawo tego kraju szortach?
Przecież od razu wiadomo, że ktoś kto ją projektował nie wiedział co czyni i przez to wszystko podszedłem do książki lekko uprzedzony.
Na szczęście, dla Iranu, dla autora (pisaliśmy do siebie na czacie – bardzo fajny człowiek), dla wydawnictwa i czytelnika, książka jest setki razy lepsza od okładki – jest świetna!
Po 11 podróżach do Iranu, czytając książkę Stephana Ortha miałem wrażenie jakbym odbywał 12 podróż. Podróż do ludzi.
Podróż za zamknięte drzwi i do strefy cienia, w którym ukrywa się ta część rzeczywistości, która nie jest ani prywatna ani publiczna. Jest gdzieś po środku. Właśnie w cieniu. Przechodząc tuż obok w ogóle się jej nie dostrzega, ale patrząc intensywnie w cień, już po chwili wszystko widać jak na dłoni.
Ludzie, którzy goszczą Stephana okazują się nad wyraz otwarci. Jest to poniekąd specyfika ludzi couchsurfingu, ale po gospodarzach w kraju, który jako jedyny zdelegalizował couchsurfing spodziewałem się trochę większej dyskrecji. Jest tu alkohol, jest seks, jest sztuka, jest własne zdanie, są narkotyki, ALE to nie Stephan i nie używki są bohaterem tej książki a właśnie Irańczycy. To oni i ich prywatne życie ich życie w cieniu – na granicy prawa lub daleko po za nią, ale w ukryte w labiryncie sposobów na ucieczkę. Nie jest to ucieczka z kraju w którym żyją i który kochają, ale ucieczka z systemu, który wydaje się jedyną, bo dostrzegalną w tym kraju rzeczywistością.
„Trzydzieści sześć krajów wspierało Irak – oznajmia i wypisuje sobie długopisem liczbę „36”, jak gdyby mógł uwierzyć w to, co mówi, tylko po odpowiedniej wizualizacji. – Niemcy i Holendrzy dostarczali gaz trujący, Rosjanie czołgi, Francuzi odrzutowce, Arabowie pieniądze.”
Podróżując Iranie, co chwilę trafia się na pozostałości wojny z Irakiem. Nie, nie są to ruiny bo te już dawno odbudowano. Po dywanowych nalotach na Teheran czy Esfahan nie pozostał najmniejszy ślad. Po atakach sarinem na Kermanshah pozostał tylko pomnik męczenników. Te pozostałości to ludzie. Ludzie ranni w wojnie, uzależnieni często od heroiny, który tylko dzienni statusowi bohatera nie są ciągani za nałóg po więzieniach (co innego ci, którym im tę heroinę sprzedają) oraz ludzie, których już nie ma. To właśnie ich portrety zdobią mury, to ich imionami nazywa się ulice, place, aquaparki, mosty, terminale promowe i kolejne ulice. W swojej książce, dzięki spotkaniom na jakie pozwala mu couchsurfing, Stephan dotyka i tego.
Są tu także rzeczy poważne. Fragmenty nie tyle „ekscytujące” co łapiące za gardło i każące zastanowić się nad życiem każdego z nas. Zwłaszcza człowieka Zachodu, pewnego swojego zdania o kryzysie emigracyjnym, wojnach na Bliskim Wschodzie itp.
Pełno tu rodzinnych zdjęć. Zdjęć ludzi, którzy, nielegalnie przyjmowali pod swój dach Stephana. Skąd tu się wzięły? Czy Stephan nie boi się o ich bezpieczeństwo?
Okazuje się, że bardzo, że nie wierzy by irańscy urzędnicy dali mu jeszcze kiedykolwiek wizę, że większość imion jest zmienionych, ale nie zdjęcia bo jego gospodarze już się nie boją. Przynajmniej nie ci, których zdjęcia są w książce.
„Shahin to wspaniały facet i cudowny gospodarz – nie mogę mu niczego zarzucić. Jest jednak gospodarzem zaborczym. Wyprawa do tradycyjnej irańskiej wioski z chłopakami z poprzedniego wieczoru, połączona z piknikiem i piciem wódki pod orzechowcami, jest bardzo miła i przyjemna, ale mniej przyjemne jest poczucie, że nie ma się najmniejszego wpływu na planowanie dnia.”
„Persowie, wykazując się tak typową dla nich troską, mają najlepsze intencje. Człowiek czuje się jak gość honorowy, ale taki, którego traktuje się jak czterolatka niezdolnego do załatwienia najprostszej sprawy.”
Wyjazd do Iranu jest pułapką. Kiedyś, taką samą pułapką była podróż do Turcji i Syrii i nigdy nie wiedziałem, która pułapka jest bardziej zdradliwa. Pułapką gościnności, tak często niezrozumiałej dla nas, ludzi Zachodu. Ludzi niezależnych, podróżujących samotnie, którzy będąc panami własnego czasu buntujemy się gdy ktoś, z troski, traktuje nas jak dziecko.
Lubię czytać książki o rzeczach które znam. Lubię dowiedzieć się czegoś nowego lub przeczytać o tym samym, ale z innej perspektywy. Stephan, na samym końcu książki, w jej ostatnim zdaniu podsumowuje Iran w sposób, w który sam mógłbym go podsumować – to kraj który oczarowuje, a zarazem budzi gniew.
Dlaczego akurat te uczucia?
To już musicie sprawdzić sami odwiedzając Iran.