Królewna stała od kilku minut przy swoim tajemnym przejściu do smoczej pieczary i nasłuchiwała. Miała dużo zajęć, którymi powinna się zająć już od samego rana, ale z pieczary dochodziły nietypowe dźwięki i nie wiedziała czy powinna zacząć się martwić o Wawelskiego czy też jeszcze nie.
Wszystko przez to, że Smok wzdychał, a przecież niemal nigdy tego nie robił. Jeśli już mu się to przytrafiło to jedynie gdy za długo pływał w Wiśle, albo za szybko biegł z powrotem do jaskini gdy uciekał przed żołnierzami.
A był grudzień więc na pewno nie zażywał kąpieli a i powodów do biegania miał teraz mniej bo szybciej robiło się ciemno i mógł swobodniej spacerować między ludźmi.
Królewna zaglądała więc w dół korytarza i słuchała wyjątkowo zaciekawiona.
– Smok wzdycha jakby objadł się wieczorem za dużo czekolady i teraz strasznie bolał go brzuch. – pomyślała na głos sama do siebie
– Ale czekolady przecież nie jadł, a jedynie rodzynki. Te, jak wiadomo na żołądek nie szkodzą, więc to nie było to. Wiem, bo przecież graliśmy do nocy w tryktraka i podjadałam razem z nim. – szeptała dalej o siebie.
– Co też on kombinuje? – zapytała sama siebie.
– Może ma smoczą zgagę? – dodała.
Z głębi korytarza nie nadeszła jednak żadna odpowiedź, a jedynie kolejne, ciężkie wzdychnięcie.
***
– No do przegniłej kalarepy! Nigdy mi się nie uda tego zrobić! – wykrzyknął zrezygnowany Wawelski i usiadł ciężko w fotelu. Fotel niebezpiecznie zaskrzypiał i Smok nawet wystraszył się lekko, że połamie się w najlepsze i cała zimę będzie musiał przesiadywać na podłodze. Na szczęście fotel, choć stary i znaleźny jak wszystko w pieczarze – przetrwał i miał się doskonale. Wawelski spojrzał jeszcze raz na zawiniątko, które trzymał kurczowo w swoich łapach.
– Niby to prezent dla Królewny a wygląda jak bym bezdomnemu psu wyciągnął go z gardła – wzdychnął sam do siebie.
– Nigdy go nie dam w takim stanie. Co za wstyd. Pojutrze Święta a ja mam prezent, ale tak strasznie zapakowany, że aż mi wstyd – dodał wzdychając jeszcze głośniej. – Sam zmieszałem dla niej specjalną, zimową herbatkę i teraz sam ją przepięknie zapakuję! Nie odpuszczę!
Odłożył zawiniątko na stole, spojrzał na nie jeszcze raz i zaczął pakować je od nowa. Rozwinął delikatnie papier na stole, niezgrabnie go wygładził i ułożył pudełko na samym środku. Następnie powoli, krok po kroku zaczął opakowywać prezent z każdej strony.
Wawelskiemu zależało by prezent wyglądał doskonale. Nie chodziło jedynie o to, że Królewna była jego przyjaciółką i bardzo się starał, ale także o to, że Smok po prostu uwielbiał pięknie pakować prezenty i nie uznawał wkładania ich do gotowych torebek.
Wszystko przez to, że tam gdzie zwykle znajdował stare książki, ten piękny obrazek z Araratem, który wisiał nad stołem i wszystkie inne drobiazgi zdobiące jego pieczarę, zawsze leżały stosy porzuconych torebek po prezentach. Jakby nikomu na nich nie zależało.
Początkowo Smokowi było żal, że leżały tak w kącie za straganami, zupełnie nowe i nawet je zbierał licząc, że kiedyś mu się przydadzą, ale po ostatnich Świętach okazało się, że tylko jednego wieczoru przyniósł ich ponad setkę.
– Nigdy ich przecież nie zużyję! – podsumował sam do siebie.
– Po pierwsze to nie mam aż tylu przyjaciół, a po drugie … hmmm. Muszę wymyślić coś innego – dodał.
I właśnie wtedy, jakie tydzień później, zaraz po Nowym Roku, znalazł przepięknie ilustrowaną książkę o sztuce pakowania prezentów.
Ależ on był wtedy niecierpliwy by spróbować tych wszystkich sposobów zaginania papieru, podklejania zakładek w niewidoczny sposób i wiązania wymyślnych kokardek. Czekać niestety musiał i to długo choć Wawelski w czekaniu nie był nigdy dobry. Zwłaszcza gdy chciał zrobić komuś przyjemność.
Najpierw trzeba było zdobyć papier, a to nie było takie proste bo wciąż była zima, plucha i każdy kawałek jaki znalazł za straganami był mokry lub poplamiony.
Przyszła wiosna. Była ciepła, sucha i na rynku coraz łatwiej było znaleźć dobry kawałek papieru. Zwłaszcza za straganami kwiaciarek, które przywoziły swoje bukiety w wielkich papierowych płachtach. Smok znosił je dopiero o świcie licząc na to, że bezdomne psy nie podrą ich dla zabawy a gołębie nie urządzą sobie z nich gniazd, lub co gorsza – toalety. Szczęścia miał dużo i niemal każdego poranka udawało mu się coś znaleźć. Papier był na ogół szary, brązowy lub lekko różowy i nadawał się do nauki nadzwyczajnie. Dzięki tym samym kwiaciarkom i ich bukietom Wawelski nie narzekał na brak sznurków i wstążek, które walały się lutni miedzy papierami. Jedyne co mu się nigdy nie udawało to znalezienie błyszczącej wstążki – te padały zawsze łupem srok lub kotów i Smok musiał zadowolić się zwykłym sznurkiem co nawet mu nie przeszkadzało.
Wawelskiemu pakowanie szło coraz lepiej. Ścianki prezentów były coraz równiejsze, wstążki i kokardy coraz bardziej fantazyjne i Smok poczuł, że jest gotów na spakowanie swojego pierwszego prezentu.
Była połowa grudnia i wszystko było przygotowane – dwa kawałki najlepszego papieru, znalezione chyba w wakacje, czekały na swój czas. Pudełko z podarkiem leżało gotowe na stole, a Smok szykował się do Wielkiego Pakowania popijając herbatę z sokiem malinowym (sok zwędziła dla niego z zamkowej kuchni Królewna. Jak każdej zimy)
I wtedy wydarzyła się pierwsza tragedia – Wawelski, zamyślony rozlał herbatę wprost na papier. Stał potem niczym słup soli i nie wierzył własnym oczom na to co zrobił.
– Jesteś gałganem panie Wawelski – krzyknął sam na siebie.
– Pan nie potrafisz się na niczym skupić! – dodał stukając się w czoło.
A potem wydarzyła się druga tragedia – zapasowy kawałek papieru okazał się za mały. To właśnie dlatego Wawelski wzdychał jakby go brzuch bolał – próbował naciągnąć papier na ścianki, ale papier za nic miał te jego starania i wchodząc na jedną ściankę ześlizgiwał się z drugiej.
– No do przegniłej kalarepy! – powiedział do siebie już po raz drugi tego wieczora. – Wygląda to coraz gorzej! Wygniecione, za małe. Zaraz wyciągnę spod łóżka torebkę i tyle – dodał rozczarowany.
I wtedy wydarzyła się trzecia tragedia – Smok w desperacji próbował naciągnąć papier z obu stron naraz i go rozdarł. W pieczarze zaległa kompletna cisza. Smok patrzył na prezent z rozdziawioną paszczą i chyba nawet przestał na chwilę oddychać.
Po chwili usiadł na podłodze a w oczach zaczęły mu się zbierać łzy. Wielki, smutne, smocze łzy. Czuł się okropnie.
– Smoooooku! – głos Królewny wyrwał go nagle z letargu.
– Wszystko gra? – zawołała ze szczytu korytarza.
– Taaaak! – odkrzyknął Smok lekko łamiącym się głosem. – A czemu pytasz?
– Bo nagle zrobiło się tak cicho a jeszcze przed chwilą wzdychałeś jakbyś zjadł wczoraj za dużo czekolady. – odpowiedziała
– A długo tam stoisz? – zapytał przestraszony Smok. Przecież to pakowanie miało być niespodzianką.
– Nie. Krótko. Może z 15 minut. Wszystko gra? Mam przyjść i Ci w czymś pomóc? – dodała
Wawelski zerwał się na nogi, zwinął podarty papier i razem z prezentem wrzucił go szybko pod łóżko. – Właśnie sprzątam pieczarę! – odpowiedział. – Wszystko w najlepszym porządku moja droga. Widzimy się wieczorem. Muszę lecieć! – dodał
Królewna zdziwiła się, że Smok musi „gdzieś lecieć” w środku dnia, bo doskonale wiedziała, że wychodził z pieczary tylko po ciemku lub w deszczu, ale uznała, że nie będzie wnikała co miał na myśli i zostawi go samego.
Wawelski spojrzał jeszcze raz na prezent i podarty papier i uśmiechnął się szeroko i lekko. Obok leżał piękny, biały worek, który znalazł kiedyś obok młynarza.
Już wiedział w co zapakuje prezent. Musiał go tylko pięknie ozdobić by ze zwykłego worka powstał świąteczny pakunek.
Wiedział już nawet jak i czym.
– Królewno! – zawołał w górę korytarza. – Te moje porządki będą trochę większe niż myślałem. Gdybyś słyszała stukot młotka to się nie wystrasz!
– Porządki i młotek? – pomyślała odchodząc. – Ktoś tu robi mały remoncik przed Świętami. – uśmiechnęła się pod nosem i poszła pakować prezent dla Smoka. Właśnie wczoraj wpadła na pomysł, że w tym roku nie zapakuje go ani w torebkę, ani w kolorowy papier a w coś wyjątkowego.
KONIEC
***
Jeśli jesteście zainteresowani zrobieniem takiego świątecznego worka na prezenty jak Smok Wawelski to zajrzyjcie TUTAJ
A jeśli sami chcecie zrobić herbacianą mieszankę to obowiązkowo TUTAJ
Pozdrawiam serdecznie, Robert Robb Maciąg